Skrajnie lewicowi szaleńcy!
Dwa tygodnie temu doszło do próby zamachu na kandydata na prezydenta w Stanach Zjednoczonych. W następstwie tego wydarzenia pojawiły się potępienia przemocy politycznej i apele o jedność. Jednak niecałe dwa tygodnie później ten sam kandydat zaczął podsycać podziały, mówiąc o „skrajnie lewicowych szaleńcach”, ultraliberalizmie i aborcjach.
Muszę powiedzieć, że nie do końca rozumiem, jak te wypowiedzi mają sprzyjać jedności. Jak to ma zbliżać do siebie przeciwstawne poglądy? Nie rozumiem też, dlaczego ultraliberalizm jest mieszany z tymi obelgami.
Interesujące jest użycie tych przedrostków „ultra-” i „skrajnie-”. Ultraliberalizm. Skrajna prawica. Skrajna lewica… Co to w ogóle znaczy? „Skrajna prawica” wydaje się być jakimś przezwiskiem dla nacjonalizmu, co oczywiście jest bzdurą. Nacjonalizm to po prostu nacjonalizm—nie jest on szczególnie prawicowy ani lewicowy. Tak naprawdę „skrajna prawica” powinna oznaczać „ogromną prywatyzację” lub coś w tym rodzaju. Opinie na temat tego, czy to dobre, czy złe, są podzielone. „Skrajna lewica” oznaczałaby z kolei „ogromny udział państwa”.
Słowa mają znaczenie. Każde słowo ma określone znaczenie w naszym rozumieniu języka—i to znaczenie różni się w zależności od osoby. Na przykład dla mnie termin „ultraliberalizm” jest stosunkowo pozytywny, podczas gdy inni mogą go postrzegać jako bardzo negatywny. Może to wynikać z faktu, że nie dzielimy wspólnego rozumienia, czym jest liberalizm, nie mówiąc już o jego skrajnych formach—jednak musimy używać tego samego słowa, aby opisać różne znaczenia.
Dotyczy to wielu słów nacechowanych emocjonalnie. Oznacza to, że za każdym razem, gdy spotykamy takie słowa, musimy zapytać siebie, jakie jest prawdziwe znaczenie, które za nimi stoi. Może ten kandydat na prezydenta ma dobre intencje, mówiąc o „skrajnie lewicowych szaleńcach”, może chce siać podziały, a może po prostu właściwie używa tych słów w danym kontekście?
Kontekst ma znaczenie. Bardzo łatwo jest znaleźć wszelkiego rodzaju szaleńców, zarówno w książkach historycznych, jak i w bieżących wydarzeniach. Sam kandydat na prezydenta prawdopodobnie jest jednym z nich, jeśli mamy być całkowicie szczerzy. Grożenie wysadzeniem stolic innych państw, jeśli się nie podporządkują, jest pewnym szaleństwem. Ale nawet jeśli nazywanie kandydata na prezydenta szaleńcem nie byłoby nieuzasadnione, nie przyniosłoby to nic dobrego dla debaty. Jednocześnie politycy są zobowiązani do mówienia jasno.
Uważam, że politycy powinni mówić jasno i nie bać się używać mocnych słów. Ale ludzie powinni być w stanie wyjaśnić, dlaczego używanie takiego mocnego języka jest uzasadnione. To dość proste wymaganie. Kiedy używane są mocne słowa, nikt nie pyta, czy powód ich użycia jest uzasadniony.